"Modigliani" - Mick Davis

"Modigliani" – film jak płótno pełne łez i ognia

    Nieczęsto zdarza się film, który bardziej się czuje, niż ogląda. "Modigliani", w reżyserii Micka Davisa, jest właśnie takim obrazem — malowanym smutkiem, światłem świec, zapachem farb i winnego szaleństwa. To nie jest biografia — to elegia. A raczej: nokturn dla duszy złamanej przez miłość i sztukę.

   Elsa Zylberstein w roli Jeanne Hébuterne absolutnie mnie poruszyła. Subtelna, delikatna, a przy tym dramatyczna, piękna i głęboko intrygująca. W jej oczach mieszkało światło, które próbuje ocalić mężczyznę na skraju upadku. Jej Jeanne nie była tylko muzą — była cieniem, aniołem i ofiarą zarazem. Fenomenalna rola, zagrana z wdziękiem, jakiego nie da się wyuczyć.

Andy Garcia jako Amedeo Modigliani — to nie tylko rola, to wcielenie. Taki właśnie Modigliani wyłaniał mi się z kart biografii: nostalgiczny, melancholijny, rozdarty między wielkością a samozniszczeniem. Garcia nadał tej postaci nie tylko głos i ciało, ale też smutek i głębię, których nie sposób odegrać — można je jedynie przeżyć. Jego spojrzenie pełne goryczy, pijackie uniesienia, szaleństwo tworzenia i powolna autodestrukcja — wszystko to uczynił tak prawdziwym, że aż bolało patrzeć.

    Film zachwyca również plastyczną stroną. To prawdziwa uczta dla oka: paryska bohema lat 20. XX wieku odmalowana z wielką pieczołowitością. Ulice pełne mgły, kawiarnie, atelier, światło świec, deszcz na szybach, dym z papierosów i farba na dłoniach — każdy kadr to osobne płótno. Malownicze, wzruszające sceny pozostają w pamięci długo po seansie.

I wreszcie — muzyka Guya Farleya. Ach! Jakże piękna, liryczna, przenikająca do głębi. Nie ilustruje, lecz współodczuwa. Jest jak echo serca Modiglianiego — bijącego raz za Jeanne, raz za sztukę, raz za wino, które miało uciszyć jego lęki.

"Modigliani" to film dla tych, którzy kochają sztukę nie tylko oczami, ale i duszą. Dla tych, którzy wiedzą, że wielkość często chodzi w parze z cierpieniem, a prawdziwe piękno nie zna kompromisu.
To nie tylko film o malarzu — to film o miłości, która boli, i o sztuce, która rani.
I właśnie dlatego jest tak poruszający.


Komentarze