niedziela, sierpnia 03, 2014

"Jim Morrison. Życie, śmierć, legenda" - Stephen Davis

Tytuł: Jim Morrison. Życie, śmierć, legenda
Autor: Stephen Davis
Tłumaczenie: Iwona Michałowska
Tytuł oryginału: Jim Morrison: Life, Death, Legend
Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie
Data wydania: 2006
Liczba stron: 408




W książce o Jimie Morrisonie poważany dziennikarz Stephen Davis zgromadził materiał pochodzący z tysięcy oryginalnych wywiadów, odgrzebanych nagrań i nieopublikowanych dzienników Morrisona, tworząc wyrazisty portret wyobcowanego geniusza. Davis zagląda pod maski Króla Jaszczurów i Pana Charyzmy, by odnaleźć człowieka o wielkiej inteligencji i ambicjach poetyckich, dręczonego przez wewnętrzne demony, które opanowały jego moc twórczą, doprowadzając do autodestrukcji. Każda strona odkrywa fascynujące szczegóły, nadaje nową perspektywę poszczególnym etapom życia Morrisona, od niespokojnego dzieciństwa w rządzonym silną żołnierską ręką domu poprzez dojrzewanie na awangardowej scenie Los Angeles lat 60. po napięcie towarzyszące karierze Doorsów, gdy ich utwory pięły się na szczyty list przebojów - kiedy coraz trudniejsze stosunki Morrisona z kolegami z zespołu, legendarne pijackie i narkotyczne wybryki oraz rozpaczliwe, burzliwe romanse (zarówno z kobietami, jak i mężczyznami) osiągały apogeum.


Jest to niewątpliwie jedna z moich ulubionych biografii. Według mnie także najlepsza biografia Jima Morrisona.
We wstępie możemy przeczytać:
"Był wizjonerem, koneserem, bardem, alkoholikiem, biseksualnym erotomanem."
  Sam początek jest intrygujący. Stephen Davis odwalił kawał dobrej roboty pisząc tę biografię. Danny Sugerman niestety pominął wiele ciekawych rzeczy w swojej książce "Nikt nie wyjdzie stąd żywy", którą jednak mimo wszystko świetnie się czyta. 


 Morrisonowi przyszło żyć w ciekawych czasach. Z zamkniętego w sobie nastolatka powoli zamieniał się w intrygującego mężczyznę. Magnetyzował kobiety i mężczyzn. Okres gdy dojrzewał, to mój ulubiony okres życia Jima,bo przełamywał wtedy wszelkie schematy. Stał się inteligenty wizjonerem pasjonującym się literaturą, mistycyzmem, filozofią i przekraczaniem granic. Trafił na okres kryzysu duchowego, nowych religii, pojawienia się narkotyków, buntu przeciw wojnie w Wietnamie. Większość zespołów z tamtego okresu tworzyła utwory z przesłaniem "Flower-power". Morrison był inny. Mrok zawsze go fascynował. Śmierć siedziała mu na ramieniu a on zawsze czuł jej oddech. Skąd się to wzięło? NIby pochodził z normalnie funkcjonującej rodziny. Pozornie. Była to rodzina niestabilna. Ojciec Jima był wojskowym, który chciał aby syn zrobił karierę w wojsku.  Jim tam nie pasował.
Morrison nie wyznawał zasad hippisów. Naprawdę był bitnikiem. Od początku fascynował go ten ruch. Biblią Jima była powieść Jacka Kerouaca "W drodze". W powieści Jim znalazł swoje alter ego Deana Morriartego. Według mnie do Jima doskonale pasował cytat z tejże powieści:
(...) bo dla mnie prawdziwymi ludźmi są szaleńcy ogarnięci szałem życia, szałem rozmowy, chęcią zbawienia, pragnący wszystkiego naraz, ci, co nigdy nie ziewają, nie plotą banałów, ale płoną, płoną, płoną, jak bajeczne race eksplodujące niczym pająki na tle gwiazd, aż nagle strzela niebieskie jądro i tłum krzyczy „Oooo!”
Były współtwórca Ray Manzarek (który niedawno zmarł) napisał, że Fryderyk Nietzsche zabił Morrisona. Po lekturze książek niemieckiego filozofa bardzo się zmienił. Obrał ścieżkę mroku.
  Nauka Jimowi szła bardzo dobrze, jak na jego tryb życia. W testach szkolnych miał IQ 149. Jednak z Morrisonem coś się działo. Wkraczał w niego cień. Miał tendencje do znęcania się nad rodzeństwem. Konflikt z rodzicami stał się nie do wytrzymania. Związek z dziewczyną rozpadł się częściowo z winy Jima, który następnie wyjechał na Florydę.

  W 1964 roku rozpoczął naukę na UCLA. Jim kochał film i fascynował się obrazem. Tak samo fascynowała go literatura. Czytał bez opamiętania. Tam poznał Raya Manzarka. Jima w tym czasie fascynowała poezja Dylana Thomasa;

"Cokolwiek jest ukryte, powinno zostać odsłonięte. Odrzeć się z ciemności, znaczy oczyścić się."
"Moja poezja jest lub powinna być mi przydatna z jednego powodu. Jest zapisem mojej osobistej walki z ciemnością w celu dotarcia do drobny światła". 
  Obok Dylana Thomasa u Juma pojawia się fascynacja Rimbaudem, który miał później wpływ na jego poezję w tomiku "The Lords" i "The new Creatures".
 
W roku 1965 nowe powstawały nowe hippisowskie kluby. Jim dużo pił. Skończył UCLA z tytułem licencjata. Znajomość z Rayem Manzarkiem nabrała na intensywności i starszy kolega widział w Jimie gwiazdę rocka. Jim wcześniej nie śpiewał, nie miał wielkiego pojęcia o muzyce. Był to dziwny okres Morrison głównie zażywał LSD, mało jadł. Wtedy to właśnie zaczął się przemieniać w przystojnego mężczyznę o gibkim ciele. Davis pisze:

"Poszcząc, ćpając i żyjąc w izolacji niczym szaman, zrzucał wężową skórę odrzuconej mentalności, zaglądał ludziom w okna, onanizował się i pisał teksty do rock and rollowego spektaklu, który słyszał w swojej głowie".
  Wtedy też pojawiły się myśli o założeniu zespołu. Nazwę zaczerpnął z "Drzwi percepcji" Aldousa Huxleya. Po latach Morrison wspomniał, że nie zamierzał zostać muzykiem. Chciał być pisarzem lub dramaturgiem. Zażywanie narkotyków przez niego miało na celu dążenie do transcendencji a nie przytłumiania myślenia. Któregoś dnia wałęsając się na plaży spotkał znów Raya. Tam doszło do pierwszego otwarcia Jima, który odważył się  zaśpiewać przed kolegą piosenkę "Moonlight drive". To był pamiętny i kluczowy moment w życiu Morrisona. Manzarek zaprosił do siebie Jima i ten przez jakiś czas z nim pomieszkiwał. W garażu Raya odbywały się pierwsze próby niepełnego zespołu. Niedługo później Manzarek poznał trzeciego członka zespołu Johna Densmora, a następnie jako najmłodszy  do zespołu dołączył dziewiętnastoletni Robby Krieger. John Densmore nigdy nie rozumiał się dobrze z Jimem. Był dla niego mroczny. Uważał go za osobę bez hamulców, co było sprzeczne z jego naturą.
"Jim Morrison tworzył jednocześnie fascynującą symbolikę poetycką - lśniącą niczym diament na pierwszych dwóch płytach The Doors - która miała zapaść głęboko w pamięć jego pokolenia i odbijać się echem przez następne dekady."

  Pierwszy występ Doorsów odbył się w London Fog. Tam właśnie Jim powoli przekształcił się z pisarza nieśmiało stojącego tyłem do publiczności w piosenkarza estradowego. Poznał w tym czasie swoją największą miłość życia-rudowłosą Pamelę Courson. Ich związek okazał się niezwykle burzliwy. Pam nie stroniła od heroiny i przepuszczania pieniędzy Morrisona. Obydwoje nie raz się zdradzali. Wracali do siebie zawsze. Przyciągała ich do siebie jakaś magnetyczna siła,a może pokrewieństwo dusz. Niewątpliwie obydwoje siebie kochali i gdyby nie okoliczności ich związku (kariera Jima),ich losy potoczyłby się inaczej.


  Kulminacyjnym momentem w karierze The Doors był występ w Whisky a Go Go w 1966 roku. Jim po raz pierwszy zaprezentował odmienioną wersję utworu The End. Cały klub zamarł w oczekiwaniu co stanie się dalej.
"Morderca zbudził się przed świtem, założył buty
Twarz przykrył maską ze starożytnej galerii
I przeszedł wzdłuż korytarza
Poszedł do pokoju gdzie mieszkała jego siostra, i potem 
Złożył wizytę swemu bratu, I potem
Przeszedł wzdłuż korytarza, i
Podszedł do drzwi... i zajrzał do środka

"Ojcze?" "Tak synu?" "Chcę cię zabić"

"Mamo...chcę cię...zerżnąć"
 
Jim wpadł w trans. Ciągle powtarzał "kill-fuck-kill-fuck". Kilkunastominutowy utwór wprawił w osłupienie całą publikę. Szybko po tym występie sława The Doors roznosiła się. Szybko zespół nagrał pierwszą płytę.Kawałki takie jak "Light my fire" czy "Break on through".
   Kariera The Doors potoczyła się szybko. Jim zamienił się w Adonisa, bożyszcze którego pragnęły tysiące kobiet. On jednak chciał przekazać na scenie coś innego. Historia potoczyła się swoim rytmem. Libacje, koncerty, alkohol i narkotyki powoli toczyły młody organizm Morrisona. Podczas tourne po Europie w 1968 r. doznał pierwszej zapaści z której szybko wyszedł. Nadal nie przestawał wrzucać w siebie różnorodnej chemii.
"Jego reputacja chłodnego renegata i aroganckiego outsidera wynikała z faktu, że nikt nie chciał się z nim zadawać, kiedy był pijany".
  Pamela namawiała Morrisona na opuszczenie The Doors. Jim był wyczerpany psychicznie,
kariera go przerastała. Incydent z Miami (z rzekomym obnażeniem) i proces z tym związany doprowadziły Jima do ostatecznego załamania. Sam się zmienił. Zapuścił w tamtym czasie już długą brodę. Zaczął przypominać poetę, którym chciał naprawdę być. Zamiast rocka pociągał go coraz bardziej blues.
  W roku 1970 Jim już nie przypominał dawnego Jima. Jego twarz napuchła od alkoholu i wyglądał niezdrowo. Widać, że lata alkoholizmu odcisnęły na nim swojego piętno.
W kwietniu pojawił się jego pierwszy tomik poezji "The Lords and the new Creatures".
"Michael McClure wspomina, że kiedy Jim zobaczył pierwsze egzemplarze swojej książki, po policzkach pociekły mu łzy. Po raz pierwszy w życiu nie zostałem kompletnie wydymany-powiedział".

  Jim był człowiekiem hojnym. Miał zwyczaj znajomym dawać pieniądze, sam  miał niewiele. W niedługim czasie nastała czarna seria zgonów znanych muzyków, m.in. Janis Joplin i Jimiego Hendrixa. Morrisona kompletnie załamały te wieści. Mówił, że będzie następny. Zażywał kokainę. Skutkiem tego były krwotoki z nosa. Dodatkowo palił do trzech paczek papierosów dziennie.
"Zapytany, jak sobie wyobraża własną śmierć, Jim odparł: "Mam nadzieję umrzeć w wieku mniej więcej stu dwudziestu lat, z poczuciem humoru i w przyjemnym, wygodnym łóżku. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek był przy mnie.
Proces w Miami go wyniszczył. Mówił o sobie jako o inteligentnej, wrażliwej istocie ludzkiej o duszy klauna, który w najważniejszych  chwilach każę mi wszystko psuć. 
"Czy czegoś żałuję? Nie przeczę, że przez ostatnie lata dobrze się bawiłem.(...) Gdybym miał cofnąć czas, sądzę, że zostałbym spokojnym, nierzucającym się w oczy artystą, pracującym w własnym ogródku".
  Ostatnie miesiące życia Jim spędził z Pamelą w Paryżu. Wałęsał się po mieście, pił po barach. Często sprawiał wrażenie oderwanego od rzeczywistości. Zażywał w tamtym czasie heroinę. 3 lipca 1971 Pamela znalazła go w wannie martwego. Okoliczności jego śmierci do dzisiaj są niejasne.

  Stephen Davis nakreślił życie Morrisona bardzo dokładnie. Jest w niej wiele smaczków, których nie znalazłam w innych książkach. Podoba mi się jego obiektywny styl pisania. Nie próbuje wyjść poza fakty. Otrzymujemy portret szalonego i uduchowionego poety, którego kariera przerosła. Dokładnie opisuje okres dzieciństwa i dorastania artysty jak i ostatnie miesiące życia. Nie ma w tej biografii patetyzmu. 
  Dla mnie osobiście jest to bliska opowieść. Jim Morrison jest od ponad dwudziestu lat bliskim mi artystą. Mam odczucie, że rozumiem po części jego osobę. Dzięki niemu jako nastolatka zainteresowałam się ambitną literaturą, sięgnęłam po filozofię. Tym samym odkryłam także swoje mroczne alter ego. Powieść polecam wszystkim, którym nieobce są stany dryfowania w innym wymiarze percepcji ale nie tylko.

Ocena 10
Bastet