"Jim Morrison w intymnych wspomnieniach" - Judy Huddleston

"Jim Morrison w intymnych wspomnieniach" - Judy Huddleston

"Jim Morrison w intymnych wspomnieniach" - Judy Huddleston


Wydawnictwo: Wydawnictwo Dolnośląskie, 2014 r.
Tytuł oryginału: Love Him Madly



    Jest rok 1967 - Jim Morrison właśnie staje się sławny. Judy Huddleston, zbuntowana siedemnastolatka i przyszła studentka akademii sztuk pięknych, marzy o wielkiej, idealnej miłości. Po jednym z koncertów zakochuje się obsesyjnie w wokaliście The Doors, co staje się początkiem czteroletniego, burzliwego i nierównego związku- bardziej jednostronnego niż romantycznego.

    Huddleston oparła książkę na osobistych dziennikach z tamtego czasu. Z kart jej wspomnień wyłania się obraz Jima Morrisona jako istoty wrażliwej i pełnej sprzeczności. Los Angeles lat 60., narkotyki, alkohol, wolna miłość - wszystko to stanowi tło tej opowieści o namiętności, fascynacji i autodestrukcji.

    I choć brzmi to intrygująco - mam mieszane uczucia. Zastanawiam się, po co właściwie autorka napisała tę książkę. Twierdzi, że była szaleńczo zakochana w Morrisonie - ja tego zupełnie nie dostrzegam. Związek, który opisuje, nie ma wyraźnych ram ani głębi. Relacja ukazana jest raczej jako emocjonalny dryf -„jesteś, to dobrze; nie ma cię, też przeżyję”. Trudno doszukać się tu jakiejkolwiek więzi, wspólnoty myśli czy uczuć.

    Huddleston próbuje też w cieniu swojej historii umniejszyć rolę Pameli Courson - kobiety, która towarzyszyła Jimowi do końca jego życia. Te próby wypadają naiwnie i niezręcznie. Jim natomiast przedstawiony jest mgliście, nieuchwytnie, jakby celowo wymykał się obrazowi. W innych biografiach jego postać jest znacznie wyraźniejsza, bardziej konkretna. Tutaj mamy jedynie ulotne impresje, czasem zahaczające o fantazje.

    Opis pierwszego spotkania i kolejnych interakcji jest powierzchowny, niekiedy aż trudno uwierzyć, że rzeczywiście miały miejsce. Zastanawiam się, ile z tej opowieści to prawda, a ile projekcja – potrzeba znaczenia, bliskości, może sławy.

    Dla zagorzałych fanów – jako ciekawostka. Dla tych, którzy chcą naprawdę poznać Morrisona - raczej nie. Warto sięgnąć po biografie Jerry’ego Hopkinsa i Danny'ego Sugermana lub Stephena Davisa (o której pisałam w innym poście), gdzie znajdziemy znacznie więcej rzetelnych i wnikliwych informacji.


2/10



Komentarze