„Godziny” - reż. Stephen Daldry
„Godziny” - reż. Stephen Daldry
Produkcja: USA, 2002 r.
Występują: Nicole Kidman, Meryl Streep, Julian Moore, Ed Harris.
Obejrzałam w kinie „Godziny”, film który nie tylko mnie poruszył, ale na długo zakotwiczył się wewnątrz, pozostawiając cichy ślad melancholii. Stał mi się niezwykle bliski. To kino głębokiego przeżycia, utkane z emocji.
Najbardziej poruszyła mnie postać Virginii Woolf, grana z niezwykłą wrażliwością przez Nicole Kidman. Virginia, delikatna, wycofana, zanurzona w swoim świecie, w labiryncie myśli i słów. Jej codzienność to walka z własnym umysłem i niemożliwą do wypowiedzenia tęsknotą za spokojem. Scena, gdy leży pośród kwiatów i patrzy w martwe oko ptaka jest obrazem absolutnym. Symbol życia i śmierci splecionych nierozłącznie, zderzenie piękna i rozpadu. Jakby sama Virginia mówiła: „zobaczcie, nawet śmierć potrafi być poetycka”.
Scena jej odejścia, świadoma, pełna bólu, a jednak w jakiś sposób wyzwalająca to jeden z tych momentów, które zapadają na zawsze. To nie jest tylko film o śmierci. To film o niepojętej trudności życia.
Obok Virginii, kobieta zagubiona w macierzyństwie. Laura (Julianne Moore), uwięziona w codzienności, z pozoru spełniona żona i matka, w istocie osoba rozpadająca się w środku. Kobieta, która pragnie ucieczki tak bardzo, że zaczyna rozważać śmierć jako wyjście, nie z braku miłości, lecz z braku przestrzeni dla samej siebie. Jej postać jest przejmującym portretem kobiet, które nigdy nie dostały prawa do własnego głosu.
I wreszcie Clarissa (Meryl Streep) żyjąca w cieniu dawnej miłości, próbująca odnaleźć sens w teraźniejszości. Jej historia splata się z pozostałymi. „Godziny” ukazują kobiety w różnych odsłonach: matki, kochanki, pisarki, przyjaciółki, każde ich życie to odrębna walka, ale wspólna nuta bólu i pragnienia.
To film o czasie, który ciąży i przesącza się przez palce, powraca jak echo. O stracie, tej z przeszłości i tej, która dopiero nadchodzi. O miłości, trudnej i niewygodnej.
Film decydowanie zostaje w pamięci i sercu. Jak list Virginii do męża. Jak książka, która nie kończy się wraz z ostatnią stroną.
Warto zwrócić uwagę na wspaniałą muzykę Phillipa Glassa.
10/10
A dziś rano skończyłam "Godziny" M. Cunninghama...piękne słowa o prostych rzeczach. Kilka cytatów.
"Ale i tak pozostają godziny, prawda? Jedna, po niej druga, przechodzisz przez tę pierwszą, a zaraz, o Boże, jest następna."
"Ilekroć myślała o innej kobiecie (takiej jak ona) popadającej w obłęd, wyobrażała sobie, że towarzyszą temu przeraźliwe krzyki i zawodzenie, halucynacje; lecz w tej chwili stało się jasne, że istnieje inny sposób, bezgłośny, gdy otępienie, poczucie beznadziejności i apatia są na tyle głębokie, że uczucie tak silne, jakim jest smutek, przyniosłoby jedynie ulgę."
"Jednak jest zadowolona, zdając sobie sprawę z tego (w jakiś sposób nagle to zrozumiała), że można przestać żyć. Ten szeroki wachlarz ewentualnych rozwiązań, możliwość rozważania wszystkich wariantów, spośród których można wybierać, bez strachu i przebiegłości, daje w pewnym sensie poczucie komfortu."
Komentarze