"Listy" - Katherine Mansfield
"Listy" - Katherine Mansfield
Wydawnictwo: Czytelnik, 1978 r.
Tłumaczenie: Maria Godlewska
Korespondencja Katherine Mansfield to dzieło wyjątkowe, intymne, pełne światła i cienia, przesiąknięte prostotą. Czytam te listy nie jak zbiór przypadkowych notatek, ale jak zwartą opowieść o zmaganiu się z losem, z ciałem słabym, chorobliwym, a przy tym z duszą niezwykle wrażliwą.
Mansfield, urodzona w Nowej Zelandii, tworząca w Anglii, współczesna Virginii Woolf, żyła zaledwie 34 lata, całe dorosłe życie walcząc z gruźlicą. Jej listy pisane są najczęściej z miejsc oddalonych od Londynu, uzdrowisk i pensjonatów, gdzie starała się ratować płuca i przedłużyć swą kruche egzystencję. A jednak, mimo tej fizycznej słabości emanuje z nich niezwykła siła wewnętrzna.
Jej celem było „pisać przede wszystkim szczerze”. I choć listy mają charakter prywatny, są pełne taktu, umiaru i literackiego smaku. Intymność nigdy nie staje się ekshibicją. To pisanie osobiste, otwiera przed nami portret autorki o rzadko spotykanej głębi: kobiety inteligentnej, dowcipnej, czasem melancholijnej, a zarazem pełnej zmysłu obserwacyjnego i wewnętrznego żaru.
Wśród adresatów listów pojawiają się nazwiska, które same w sobie tworzą literacki panteon: Virginia Woolf, John Galsworthy, D.H. Lawrence, Anna Estelle Rice. Jednak najwięcej miejsca zajmuje korespondencja z Johnem Middletonem Murrym, mężem i opiekunem spuścizny Mansfield, który po jej śmierci zebrał, opracował i poprzedził listy własnym wstępem.
To, co uderza najbardziej, to nie tylko piękno języka i klarowność myśli, ale także wielość tonów: olśnienia, radości, tęsknoty, ironii, zwątpień. Mansfield umiała patrzeć na świat z czułością i ostrością zarazem, co czyni z jej listów dzieło nie tylko literackie, ale i psychologiczne, subtelny zapis lęków, chwilowego triumfu nad chorobą i nad nieuchronnością losu.
To nie jest książka do szybkiego przeczytania. To księga, którą się warto delektować. Dla mnie jedna z tych, które zostają w serce na zawsze.
10/10
Komentarze