"Zawieście czerwone latarnie" - Yimou Zhang


„Zawieście czerwone latarnie” – o kobiecym świecie za murami ciszy i rywalizacji

Zawsze gdy patrzę na miechunkę – tę papierową, ognistą kulę natury – przypomina mi się „Zawieście czerwone latarnie” w reżyserii Yimou Zhanga. Ten film, niczym zasuszony płatek w starym liście, na zawsze utkwił w mojej pamięci. Nie tylko przez kolory i obrazy, lecz przez emocjonalną duszność, która spowija losy jego bohaterek.

To historia o trzech kobietach – konkubinach jednego mężczyzny – które rywalizują o jego względy w zamkniętym, niemal teatralnym świecie chińskiego dworu. Każda noc może należeć tylko do jednej z nich. O tym decyduje rytuał: tam, gdzie zapłoną czerwone latarnie, tam mężczyzna spędzi noc. Reszta pozostaje w cieniu. Upokorzona. Zapomniana.

W centrum tej dusznej historii znajduje się Songlian, najmłodsza, naiwna, pełna marzeń i złudzeń. Przychodzi do świata, który od początku był przeciwko niej. Z czasem, gdy traci łaski męża, popada w obłęd. Jej dramat to dramat kobiety uwięzionej – nie tylko w fizycznych murach dziedzińca, ale i w strukturalnym okrucieństwie patriarchatu, gdzie kobiety walczą nie o godność, lecz o resztki uwagi pana domu.

Cała akcja toczy się niemal wyłącznie na zamkniętym dziedzińcu – co potęguje klaustrofobię i bezsilność. Kobiety, choć pięknie ubrane, są jak ptaki w klatce. Za fasadą uśmiechów kryją się intrygi, zazdrość, strach i samotność.

Yimou Zhang nie tylko opowiada historię – on maluje ją światłem i kolorem. Każde ujęcie jest jak obraz – zmysłowy, wyważony, przejmujący. Czerwone latarnie, jedwabne tkaniny, zimne kamienie dziedzińca – wszystko to mówi więcej niż słowa.

To nie jest film hałaśliwy. On wchodzi w duszę po cichu. I zostaje. Dla mnie to opowieść o kobiecej rozpaczy, o walce bez szansy na zwycięstwo, o szaleństwie jako ostatnim akcie buntu.




Komentarze