"Frankenstein" - Guillermo del Toro
"Frankenstein" - Guillermo del Toro
Rok produkcji: 2025
Reżyseria: Guillermo del Toro
Na podstawie książki: Mary Shelley
Zdjęcia: Dan Lautsen
Muzyka: Alexandre Desplate
Kostiumy: Kate Hawley
Występują: Jacob Erlodi, Mia Goth, Oscar Isaac, Christoph Waltz, Charles Dance
Czas trwania: 2.32 godz.
Recenzja zawiera spojlery!
Guillermo del Toro w swoim Frankensteinie proponuje widowisko, które porusza, zachwyca i hipnotyzuje już od pierwszej sceny. Zmrożony statek, skuty lodem, a w tle sylwetka zbliżającej się istoty o nadludzkiej sile. Ten obraz natychmiast wciąga w mroźny, surowy świat opowieści.
Narracja rozwija się poprzez opowieść doktora Frankensteina, którą snuje kapitanowi statku. Victor ujawnia genezę swojej obsesji: dziecięcą traumę związaną ze śmiercią matki i desperackie pragnienie oszukania natury. Chce stworzyć nową istotę, składając ją z fragmentów różnych ciał i ożywiając za pomocą energii, w czym pomaga mu bezwzględny, choć fascynujący dr Septimus Pretorius. Del Toro umiejętnie splata tu motyw naukowej ambicji z mroczną magią, tworząc opowieść między gotyckim horrorem a intymnym dramatem.
W filmie pojawiają się też młodszy brat Victora - William wraz ze swoją narzeczoną Elizabeth, która jest zagrana z subtelnością przez czarującą Mię Goth. Elizabeth wzbudza w Victorze emocje, które tylko komplikują jego moralne decyzje.
Gdy wreszcie na ekranie pojawia się Stwór, w interpretacji Jacoba Elordiego, trudno oderwać od niego wzrok. Elordi tworzy postać o głębokiej niewinności i wrażliwości, czystą „tabula rasa”, istotę dopiero uczącą się świata. Jego gra jest poruszająco krucha, a jednocześnie monumentalna. To jedna z najbardziej przejmujących kreacji w filmie.
Del Toro wyraźnie koncentruje się na emocjonalnym ciężarze odrzucenia. Victor, grany przez znakomitego Oscara Isaaca, nie potrafi przyjąć odpowiedzialności za swoje dzieło. Jego frustracja i rosnąca agresja kontrastują z empatią Elizabeth, która jako jedyna otwiera się na wrażliwość tajemniczej istoty. Ich relacja jest jednym z najpiękniejszych, choć tragicznych wątków całego filmu.
To jednak nie tylko historia o samotności i winie, to także filmowa uczta. Del Toro po raz kolejny udowadnia, że jest mistrzem wizualnej opowieści. Scenografia, światło, faktura obrazów, wszystko tu zachwyca. Stroje, dopracowane w najmniejszych detalach, podkreślają zarówno epokę, jak i charakter postaci. Każda sylwetka jest jak ruchomy obraz, który dopowiada historię bohaterów równie silnie jak dialogi.
Historia zmierza ku nieuchronnej tragedii. Victor, niezdolny zaakceptować własnego dzieła, staje się jego największym wrogiem.. Skutki tego są dewastujące: ginie William i Elizabeth. Victor podpala całą posiadłość, w której dał życie Stworowi. Staje się kaleką, a Stwór w jego przekonaniu ginie.
Stwór natomiast, jedyny naprawdę niewinny, ucieka w pustkowie, gdzie na chwilę odnajduje spokój w chacie leśnej rodziny. Tylko niewidomy starzec obdarza go pełnym zrozumieniem i akceptacją, prowadząc go ku odkryciu własnej historii. Prawda, którą Stwór poznaje, jest jednak okrutna: jest istotą stworzoną z niczego i dla niczego, nieśmiertelną, a więc skazaną na wieczną samotność. Jego desperackie poszukiwanie odpowiedzi kończy się świadomością, że nigdy nie będzie częścią świata, który go odrzucił.
Frankenstein del Toro to nie tylko reinterpretacja klasycznej historii. To refleksja o granicach nauki, odpowiedzialności twórcy i o tym, jak łatwo stworzyć potwora, nie zdając sobie sprawy, że prawdziwe monstrum rodzi się w ludzkiej pysze. To film, który warto zobaczyć ze względu na uniwersalne przesłanie i piękne wykonanie.
9/10




Komentarze